Archiwum kategorii: Merda
Merda 001
Z serii opowiadań „Bajka dla dorosłych”
Merda 001
Żyła sobie piękna i dobra kobieta. Wykształcona i dobrze ubrana. Miała wysoki status społeczny, bo była świetnym architektem ogrodów. Miała 29 lat. Miała jeszcze tylko jedno marzenie. Chciała mieć własną rodzinę. Lubiła sztukę. Raz w galerii zaintrygował ją wybitnie jeden obraz. Stała wpatrzona jak zaczarowana. Wtem, ktoś machnął jej ręką przed twarzą. Ocknęła się i popatrzyła w bok. Stał tam niesamowicie przystojny mężczyzna z zalotną miną. Od słowa do słowa i faktu do faktu stała się żoną i matką 3 letniego syna. Miała już wszystko o czym śniła. Raz, bez żadnego konkretnego powodu coś się zmieniło. Dotąd wspierający i kochający mąż zaczął być gderliwy i opryskliwy. Miał wówczas 44 lata i kupił sobie sportowy samochód. Żona tłumaczyła sobie jego zachowanie kryzysem wieku średniego. Współczuła mu i cierpliwie znosiła nieprzyjemności.
Pewnego dnia przypadkiem zarysowała mu samochód spiesząc się do pracy. Terminy ją goniły, szef wymagał i zapomniała z tego wszystkiego zadzwonić do męża i przeprosić.
Po pracy odebrała jak co dzień syna z przedszkola i wracając do domu w myślach planowała obiad.
On już czekał. Jak tylko weszła z synem do domu złapał ją za ramiona i rzucił nią tak mocno, że uderzyła potylicą w ścianę. Straciła przytomność. Gdy się ocknęła leżała na podłodze, a dziecko nad nią płakało. Jego nigdzie nie było, tak jak i samochodu. Głowa ją bolała tak bardzo, że nie wiedziała co zrobić. Ogarnęła się w końcu i zaczęła tulić i pocieszać synka. Zajęła się rutyną, ale cały czas myślała o tym co się stało. Pomyślała, że tak nie może być. Rozpatrywała wiele scenariuszy jak powinna postąpić. „Ona to nic, ale dziecko!”
Słyszała o błękitnej linii, o postępowaniu w przypadkach przemocy domowej. Znalazła w necie nr telefonu i spisała go na kartce z dopiskiem “pomoc”. Zadzwoniła. Bardziej z ciekawości niż żalu. Chciała wiedzieć jakie ma opcje. W telefonie odezwała się kobieta. „Czy rozmowa jest nagrywana?” zapytała żona. „Nie” odpowiedziała kobieta w słuchawce. Żona i matka zapytała co ma zrobić, jeśli mąż zrobił to i to, i boi się o dziecko. Kobieta w słuchawce powiedziała, że proszę zadzwonić do TUS’u, lub MOPS’u w swoim mieście i oni ją pokierują. Znalazła nr tel. w internecie, bo kobieta w słuchawce go nie znała. Połączyła się z sekretariatem. Znowu musiała opowiadać w jakiej sprawie dzwoni i co się stało. Sekretarka powiedziała, że może ją przełączyć, lub może sobie wybrać ponownie nr tylko z inną końcówką. Żona i matka zapisała na tej samej kartce odpowiedni numer. Sekretarka przełączyła ją jednak do odpowiedniej jednostki. Żona i matka wyjaśniła sprawę po raz kolejny. Kobieta w słuchawce nie współczuła. Powiedziała, że mogą wysłać opiekunów społecznych jeszcze w tym, lub przyszłym tygodniu. Żona i matka została pozostawiona sama sobie. Postanowiła żyć dalej normalnie. Dziecko, jedzenie, pranie, sprzątanie, praca, inne obowiązki..
„Tylko nie daj po sobie poznać, że szukałaś pomocy” pomyślała sobie.
Mąż wrócił do domu. Po kolacji żona i matka położyła dziecko spać i przebrała się do snu.
Sex nie był jak co dzień czystą przyjemnością. Był agresywny, zmusił ją do rzeczy, których nawet w filmach porno, które czasem wspólnie oglądali nikt nie robił. Nie miała gdzie podziać się w myślach. Cała obolała chciała odliczać dni kiedy nadejdzie pomoc, ale nie podali jej żadnej daty. Mąż poszedł do kuchni ugasić pragnienie. W lodówce miał zapas piwa. Wziął jedno z nich i usiadł prze stole. Otworzył je. Piwo wystrzeliło pianą i rozlał się po stole. „Kurwa!” pomyślał, „ta suka nawet nie umie donieść ze sklepu piwa, żeby nie było wstrząśnięte”.
Zaczął szukać ścierki, żeby zetrzeć rozlany trunek. W oczy rzuciła mu się kartka z nr telefonu z dopiskiem pomoc. „Co to kurwa jest?” pomyślał. Zadzwonił. W słuchawce usłyszał: „tu niebieska linia, pomagamy, gdy dochodzi do przemocy domowej, w czym mogę pomóc?”
Wściekł się, rzucił słuchawką. Poszedł do sypialni i z całej siły przywalił pięścią w twarz śpiącej żonie. Zwalił wiotką z łóżka i zaczął wlec za nogi po ziemi. Żona i matka obficie krwawiła z połamanego nosa. Na podłodze tworzył się krwawy ślad. Po schodach w dół za każdym stopniem słychać było tylko głuche uderzenie głowy kobiety o kolejny stopień. Zawlókł ją do piwnicy. Usadził wiotką, nieprzytomną żonę na krześle i spętał tym co miał akurat pod ręką. Był to niedawno kupiony, plastikowy sznur do bielizny. Zaczął potrzeć z satysfakcją na swoją ofiarę. „To jeszcze nie koniec suko” pomyślał. Poszedł do łazienki jakby nigdy nic po swoją golarkę elektryczną pogwizdując sobie. Jeszcze nieprzytomnej ogolił głowę na łyso. Uderzył ją otwartą ręką w twarz. Żona się ocknęła. Głowa jej opadła w dół. Zobaczyła swoje włosy na ziemi. Przestraszyła się i chciał dotknąć głowy. Wtedy zrozumiała gdzie jest i że jest tak związana, że nie może się ruszyć. Mąż wziął z półki sekator. Podniósł jej brodę w górę, tak żeby patrzyła i pokazał jej narzędzie. „A teraz poobcinam ci palce, a potem oderżnę całe ręce, żebyś już nigdy nie jeździła autem i rysowała prawdziwe samochody” wysyczał.
Tydzień później sąsiadka, która chciała pożyczyć szklankę cukru, jak zwykle weszła przez zawsze otwarte drzwi od tarasu. Na schodach na piętro i w holu zobaczyła smugi krwi. Od razu zadzwoniła na 112.
Patrol policji znalazł na piętrze w pokoju dziecinnym zwłoki 3 latka. W piwnicy znaleźli zwłoki żony i matki. Kawałki palców i odcinki rąk walały się po podłodze. Oboje zaczęli wymiotować. „Dzwoń po Jaśka!” wybełkotał jeden z nich do drugiego, krztusząc się własnymi wymiocinami.
Roman Summers, gdyż tak właściwie nazywał się prokurator, parzył sobie właśnie swoją ulubioną poranną kawę w machinetce, gdy zadzwonił telefon. „Tylko nie srać mi na miejscu zbrodni” powiedział i się rozłączył. Miejsce zdarzenia było niedaleko. Wsiał w auto. Na miejscu był w 9 minut. Najpierw poszedł na piętro. Zwłoki dziecka były sine i zaczęły już gnić. W piwnicy tak cuchnęło rzygami psów, że też zaczęło mu się zbierać na wymioty. „Dzięki Bogu, wyrzygałem wszystko w nocy, wczoraj na kawalerskim u Ździśka” pomyślał. „Nawet żółć poszła”. „Jaka ulga, że urżnąłem się jak dzika świnia i teraz mam pusty żołądek i dwunastnicę”. „Stalowy żoładek” pomyślał i uśmiechnął się do siebie w duchu.
Zaczął analizować miejsce zbrodni. Na podłodze koło zarzyganych „kiedyś rąk” ofiary leżała również zarzygana wypalarka do drewna. “I dowody poszły w łeb” stwierdził z goryczą Roman. „Ale skurwysyn” pomyślał. “Jeszcze jej przypalał rany, żeby się tak szybko nie wykrwawiła”. „A Conie gdzie? Na urlopie! Zajebiście!”
MKS
Rys. postaci
Merda 002
Merda 002
Paulina pogwizdywała w łazience zadając sobie odwieczni nurtujące ją pytanie. „Golić się, czy się nie golić”. Konstancja jeszcze spałą. Przecież na urlopie się śpi, żeby się wyspać. Paulina skończyła swoje pertraktacje z samą sobą i poszła zaparzyć kawę dla siebie i przyjaciółki. Stopień gładkości jaki wybrała był gdzieś („większą”) połową ciała. Łydki, pachy, wydepilowanie włoska na brodzie, mleka pod nosem i wykształtowanie ślimaków nad oczami. Konstancja zakopaną w pościeli obudziło dopiero na dźwięki nucenie przyjaciółki. Paulina zdążyła już zaparzyć kawę, gdy Konstancja weszła czując się jak nowo narodzona do kuchni. „Wow skarbie! Ty jesteś dla mnie taka dobra, a ja zapomniałam o Twoich urodzinach 2 lata temu.” Roześmiały się razem, podniosły filiżanki i stuknęły się nimi głęboko patrząc sobie w oczy. „Dzwonił Roman” powiedziała Paulina. „Hmmm” wydała z siebie pomruk Konstancja. Nastała cisza. Kobiety popijały kawę w porannym świetle. Paulina stanęła naprzeciwko okna i zamknęła oczy. „Znowu jest sprawa” powiedziała cicho. Konstancja zniecierpliwiona chwyciła za łyżeczkę z cukierniczki. Wsypała sobie do kawy półtorej łyżeczki cukru i stanęła koło przyjaciółki. Paulina wciąż z zamkniętymi oczami powiedziała „minęło dopiero 3 dni a już się coś stało”. Konstancja wzruszyła ramionami „taka praca”. Paulina popatrzyła na Konstancję „prosił byś oddzwoniła” powiedziała. „Dziś Ty miałaś planować dzień” powiedziała Konstancja. „Co wymyśliłaś?” uniosła brwi, otworzyła szerzej oczy i uśmiechnęła się z zachętą. „Jest takie piękne miejsce w pobliżu” zaczęła Paulina, „ale chciałabym Ci zrobić niespodziankę, więc Cie po prostu tam zaprowadzę”. Konstancja westchnęła, „oczywiście skarbie” powiedziała i zrobiła jedną z tych swoich nieposkromionych min. „o której chcesz wyruszyć?” zapytała Konstancja. „Zrobimy się na bóstwo i w drogę” zaproponowała Paulina. „Oki, moja pani, nie chcemy przecież wyglądać jak ścierwo ludzkie” Konstancja uśmiechnęła się do przyjaciółki, obróciła się na pięcie i skierowała do sypialni.
MKS
Merda 003
Merda 003
„No yo, Jack!” powiedziała Konstancja do słuchawki. „Cześć Conie” usłyszała jego głos. „Wiesz jak jest” zaczął Roman, „trupy Ci się mrożą w lodówce”. „Mogą poczekać jeszcze, czy uciekną?” jak zwykle wypaliła Konstancja. „Conie, kochanie, potrzebuję tych jebanych dowodów. Skurwiel mi się zaszywa”. „Hmmm, oki” mruknęła Konstancja.,”będę za czterdzieści osiem godzin, wystarczy? Czy posracie się beze mnie?” Zmieniła ton. „Masz jakieś tropy, gdzie ten skurwiel mógł spierdolić?” Zapytała, już teraz spokojniej. „Szwajcaria, Monako, Liechtenstein, Kajmany…” zaczął wymieniać. „Kurwa!” warknęła Konstancja przerywając mu. „Już Twoja w tym głowa” westchnęła. „Jak wrócę, to pogadamy. Teraz się jeszcze przez chwilę powakacjuję” stwierdziła. „To nara” powiedziała i nie czekając na odpowiedź odłożyła słuchawkę. Roman właśnie kończył palić papierosa, zdusił go w popielniczce, wziął kluczyki do auta i wyszedł. Pojechał na miejsce zbrodni. Tak mu się najlepiej myślało. Najpierw poszedł do piwnicy. Teraz śmierdziało tam tylko grzybem. „Jebany skurwysyn” powiedział w myślach. „Gdzie ty kurwa spierdoliłeś?”. „Status: dorobkiewicz, szyszka w korporacji, teraz już wdowiec, teraz już bez prawnych dzieci, prawie willa z ogrodem, samochód…, samochód…, jaki samochód? „Co ty huju bez „c” masz za samochód?” „Trzeba to sprawdzić” pomyślał i udał się na parter do gabinetu. Usiadł w fotelu obrotowym za biurkiem. „Cielęca skóra, jak pupcia niemowlaka, fornir, pewnie kosztował majątek” skrzywił się. Odchylił się do tyłu i popatrzył w sufit. „Jebane ścierwo” pomyślał. Zaczął przyglądać szuflady dębowego biurka. Wyglądało na stare i cholernie drogie. „Ale debil” pomyślał, „nie miał na co wydawać”. Prawa górna szuflada była zamknięta na klucz. W pierwszym momencie chciał wyłamać zamek. „Nie będę przecież tego szmelcu niszczyć” zreflektował się. Rozejrzał się po blacie. Stał tam globus, zestaw pisadeł w organizatorze i czarny przegrodnik na dokumenty. Wszystko z innych parafii bardzo drogie i tandetnie. Zaczął przeglądać papiery. Faktury, wyjazdy służbowe, nic ciekawego. „Nic tu teraz nie znajdę”. „Zadzwonię do korpo, w której pracował ten gnój” pomyślał i wybrał numer. Bez ogródek kazał się przełączyć do prezesa. „Interesuje mnie z kim współpracował podejrzany” zaczął. „Tak… oczywiście” usłyszał głos w słuchawce. „Ze wszystkimi” ciągnął głos. „ Na jego stanowisku miał do czynienia z prawie wszystkimi, oprócz sprzątaczek, bo to zewnętrzna firma.” Głos był spokojny i wydawałby się rozsądny, gdyby nie nuta rozbawienia w głosie. „W takim razie proszę mnie połączyć z jego sekretariatem.” powiedział Roman. „Już wydaję to polecenie, proszę chwileczkę poczekać.” odpowiedział prezes. W słuchawce zabrzmiał głupia melodia. Roman się skrzywił i oddalił słuchawkę od ucha. „Dzień dobry, tu…” usłyszał kobiecy głos. Nie dał jej skończyć. „Jakim samochodem jeździ podejrzany?” zapytał. „A tak, oczywiście…” zaczęła kobieta w słuchawce. „To jest jakiś samochód sportowych, ale proszę mi wybaczyć, nie znam się na markach” zdało się słyszeć w jej głosie zafrasowanie. „Czy jeszcze w czymś mogłabym pomóc?” spytała uprzejmie kobieta. „Czy podejrzany „wyrywał się” z kimś w trakcie godzin pracy?” Zapytał rzeczowo Roman. „No nie wiem…zaczęła, „czasem wychodził w godzinach pracy, ale nie wiem gdzie. Brał pokrowiec, jak do tenisa.” powiedziała. „Squash” pomyślał Roman i rozłączył się. Wszedł na internet. „Nie mam siły na te korpo kurwy” pomyślał, „pójdziemy sobie inną drogą”. Wyświetliła mu się siłownia reklamująca się wypożyczaniem hali na godziny. „Przejedziemy się” pomyślał i już miał wychodzić, gdy jego uwagę zwróciło zdjęcie na sekretarzyku. „Kochająca się rodzina w komplecie” pomyślał i prawie mu się zrobiło przykro. Wyciągnął zdjęcie z ozdobnej ramki, zważył ją w dłoni. „Ciężka, pewnie mosiądz” pomyślał i rzucił ją niedbale z powrotem na sekretarzyk. Zagiął zdjęcie tak, żeby było widać tylko podejrzanego. Roman przypatrzył mu się. Podejrzany szczerzył się tak potwornie, że Roman odwrócił wzrok od zdjęcia i trzymając je w ręce skierował się do wyjścia.
MKS
Merda 004a
Merda 004a
Gdy Konstancja zbudziła się nazajutrz, w myślach miała obraz. Lubiła analizować swoje sny, ale na ten nie wiedziała jak zareagować. Obraz, który miała w głowie był dla niej zagadką. “Czy ona machała na pożegnanie? Ten miecz wyglądał na magiczny.” powiedziała do siebie cicho na głos. “Nie mam pojęcia o co chodziło w tym śnie” pomyślała i zaczęła wygrzebywać się z pościeli. Włączyła soul z lat siedemdziesiątych z yt na żywo i myśląc dalej o scenie ze snu zaczęła zbierać się do pracy. “Czy ta elfica z opuszczonym orężem chciała zażegnać jakiś konflikt?” wyszła z domu. Wsiadła na motor i odpaliła. “Dziecko na mnie czeka” pomyślała o zwłokach 3 latka w lodówce zakładając kask. Odjechała.
Merda 004
Merda 004
Wakacje Konstancji i Pauliny trwały 8 dni.
hotel: VU THEMAL LODGE, Lakefront One Bedroom Superking Suite with Balcony
atrakcje: HUKA FALLS, Koncert Tash Sultana, restauracje i długie rozmowy wieczorami na balkonie.
MKS
Merda 005
Merda 005
Po powrocie z urlopie dzień wcześniej pierwszego września Conie zaczęła od rozrywki z Jackiem. „A teraz przypierdolę w dziesiątkę” powiedziała Conie i przymierzyła w tarczę. Cel był oddalony o siedemdziesiąt metrów. Wypuściła powietrze. Miała w rękach M24. Strzeliła. „Kurwa!” krzyknęła. „Tylko dziewięć” powiedziała do siebie z niesmakiem. Jack się roześmiał. „Mają już berett’ę M82?” zapytała zniecierpliwiona. „Pójdę do magazynu i się dowiem” zaproponował Jack. Conie znowu przymieżyła. Wypuściła powietrze nosem i strzeliła celnie na odległość 50m do butelki ustawionej na beczce po chemikaliach. “Teraz to rozumiem” pomyślała. „Conie” usłyszała za sobą głos Jacka. „Ten pan mówi, że jeszcze czekają”. Powiedział Jack. Conie rozkojarzyła się. Odłorzyła z namaszczeniem broń i odwróciła się do Jacka. „To pani chciała postrzelać z M82?” zapytał mężczyzna. „Jest zamówione, ale jeszcze nie doszło”. Conie zrobiła zniecierpliwioną minę. „Jack, to co? Spadamy?” zapytał Jacka ignorując mężczyznę. Zaczęła iść w kierunku samochodu. „A jeszcze jedno” zwróciła się do mężczyzny. „Kiedy można się spodziewać dostawy?” zapytała. „Powinniśmy to mieć w przyszłym tygodniu” odpowiedział mężczyzna i zrobił taką minę, że Conie poczuła się zakłopotana. „Proszę do mnie zadzwonić” powiedziała Conie. „ Macie mój numer w komputerze” rzuciła jeszcze przez ramię i poszli wraz Jackiem do auta. „Sprawdź mi go, skarbie. Jest w nim coś dziwnego” rzuciła szybko do Jacka, gdy wsiedli do auta. Jack przekręcił kluczyk w maszynie nie odpowiadając.
Wieczorem Conie leżała w wannie z książką pt. „Pokój na Ziemi”. Woda zaczęło robić się już letnia, gdy zadzwonił Jack. „Ten facet nie istnieje” powiedział ponuro Jack. „To jakiś fantom.” „Równie dobrz może być bułgarskim recydywistą, wojskowym, albo terrorystą.” ciągnął Jack. „Jaki facet?” zapytał Conie. „No ten, którego kazałaś mi sprawdzić” wyjaśnił Jack. „A, ten”. „Nie ważne skarbie. Ważne żeby sprowadził mi tą spluwę”. Pstryknęła palcami Conie. „Oki, love” powiedział Jack. „Idę z Chilie na spacer, już prawie dziesiąta.”
Roman nigdy nic nie brał na spacer z Chilie. Jedyny ekwipunek, jaki zabierał to łopatka z plastikową jednorazówką. Już za szczeniaka umówili się z Chilie, że mają dla siebie dwie godziny dziennie od dwudziestej drugiej do dwudziestej czwartej. To był ich święty czas. Roman kroił w smużki cudownie lśniący świeżością czerwony czterdziesto-dekowy kawałek wołowiny, tym razem z udźca. Zgarnął pokrojone mięso z deski do miski Chilie. „Idziemy zaraz laska” powiedział do suki i zaczął opróżniać kieszenie spodni. Kluczyki do auta, telefon, klucze od domu. W budynku był domofon na kod, ale i tak prawie zawsze zostawiał mieszkanie otwarte. Przecież miał Chilie. Każdy, kto znał Jaśka dobrze wiedział, że od 22.00 do 24.00 nie ma go dla nikogo. Noga przy nodze do Amfiteatru. Zero smyczy, tym bardziej kolczatki, czy kagańca. Roman, w sumie, czasem wierzył tej suce bardziej niż samemu sobie. Trzydzieści minut spacerem Kopernika, dalej przez Sokoła, Jachowicza i dalej Przy Zalewie. Już na miejscu rozejrzał się uważnie. Podniósł z ziemi duży płaski kamień i z małego dołka wyciągnął piłeczkę tenisową. Chilie kochała aportować, ale to ona ustalała zasady. Lubiła się drażnić z Romanem, że mu nie odda piłeczki. Wywoływało to zawsze uśmiech na jego twarzy.
MKS
Merda 006
Merda 006
Michał następnego dnia o 9.00 zadzwonił do pani doktor. Pani doktor była od dwóch godzin po łokcie w robocie. Od tygodnia testowała nową app’kę do sterowania telefonu głosem. Morra app miała w funkcji ustawienia odbierania telefonu za pomocą komendy „odbierz”. W ustawieniach app’ki można było zaznaczyć funkcję automatycznego przełączania rozmów na głośnik. „Odbierz” powiedziała pani doktor do telefonu, na chwilę odwracając głowę w kierunku blatu, koło umywalki, gdzie leżał telefon. „Dzień dobry” usłyszała męski głos. „Mamy już berett’ę” powiedział męski głos. „Super!” pani doktor rozpromieniła się. „To zadzwonimy, kiedy będziemy mogli wpaść” powiedziała pani doktor ściągając rękawice. „Czy leciała pani kiedyś helikopterem?” zapytał Michał. Pani doktor lubiła ekstremalne zabawy, ale tego jeszcze nie próbowała. „Nie” powiedziała i zaczęła myć ręce. „Lecę dziś o 17.00 z terenu strzelnicy na wiraż po okolicy” powiedział Michał. „Czy chciałaby pani lecieć za mną?” zapytał. Odpowiedź usłyszał dopiero po 13 sekundach. Pani doktor w tym czasie ściągała plastikowy fartuch i biały kitel. „Tak, czemu nie” powiedziała. „Do widzenia” usłyszała odpowiedź i rozmowa została zakończona. Z Jakiem była umówiona na jedenastą. Pojechała do domu wziąć szybki prysznic i zjeść śniadanie. Przygotowała sobie 2 gofry z syropem klonowym. U Jack’a w biurze była o jedenastej punkt. Drzwi były zamknięte, ale i tak nie musiała pukać. Lubiła tą norę. W pomieszczeniu jak zwykle można było zawiesić siekierę”. Jack siedział na krześle za biurkiem wpatrzony w papiery. „Co tam?, powiedziała i otworzyła okno. „Kaszana” odpowiedział Jack i odpalił papierosa. „Masz już te dowody?” zapytał. „Dzieciak umarł z wycieńczenia a kobiecie wysiadło serce” zaczęła Conie. „Nie wykrwawiła się na śmierć” jeśli chciałbyś zapytać. „No to mamy to” powiedział Jack. „Nieumyślne spowodowanie śmierci syna.” Jack popatrzył w przestrzeń. “W laboratorium nic nie znaleźli. Conie zaczęła zniecierpliwiona chodzić po biurze. Podniosła z półki (zawieszonej na ścianie obok drzwi) małą śnieżną kulę z misiem i prezentem w środku. Potrząsnęła nią energicznie.
Jack palił, a Conie wpatrzyła się w zabawkę. „Goń go” powiedziała w końcu Conie nie odrywając wzroku od śnieżnej kuli. „Wiem jaki ma samochód.” Powiedział Jack wstając i zgarniając papiery z biurka. „Na partyjkę squash’a, przychodził z jakimś gnojem, europosłem. Byłem w tej siłowni. Kobieta dała mi numer, bo skojarzyła go ze zdjęcia i wiedziała z kim wynajmował boisko” powiedział Jack wkładając papiery do teczki. „Głupi dziad.” pomyślał Jack i zamknął teczkę. Podniósł papierosa z popielniczki i zaciągnął się głęboko. „Nasty motherfuckers” pomyślał i wzdrygnął się. Wypuścił szybko dym i zdusił peta w popielniczce. „Idziemy?” zapytał. Wyszli z budynku. W aucie Jack włożył kluczyk do stacyjki. Oparł ręce na kierownicy i popatrzył na Conie. „Czerwony Chevrolet Corvette prosto z salonu” powiedział pomuro Jack paprząc na Conie. „Ten gnój z europarlamentu wszystko wyśpiewał.” powiedział kwaśno Jack odpalając auto. Ruszył z piskiem opon.
MKS
Merda 008
Merda 008
Do Konstancji zadzwonił telefon. Była właśnie u siebie w biurze. Jack stał przy uchylonym oknie i palił. Konstancja pochłonięta w pracy na komputerze powiedziała „odbierz”. „Cześć” powiedział kobiecy głos. „Jestem Klara Dobrowolska-Radziwił” powiedziała kobieta. „Czy mam przyjemność z panią Konstancją Dobrowolską?” usłyszała uprzejme zapytanie. „Tak, dzień dobry” powiedziała z roztargnieniem Konstancja dalej klikając w komputer. „Chciałabym się z panią spotkać, jestem w Tarnobrzegu przez parę dni.” powiedziała kobieta. „Coś bliżej?” zapytała Konstancja i popatrzyła na Jacka. Ten tylko wzruszył ramionami. „To dla mnie bardzo ważne” powiedziała kobieta. „Dobrze…” zaczęła Konstancja. „Czy mogło by to być w parku w Dzikowie dzisiaj w południe? Zapytała kobieta. „Dobrze” powiedziała Konstancja i znów popatrzyła na Jacka. Właśnie wypuszczał dym kierując go w szczelinę okna. „Będę miała czerwony beret, pozna mnie pani” powiedziała kobieta. „Dobrze, do widzenia” powiedziała Konstancja, rozłączyła się i poszła zrobić kawę dla siebie i Jacka.
Był słoneczny dzień, w parku wolno spacerowali ludzie. Dało się w parku wyczuć atmosferę relaksu. Konstancja idąc zaczęła upajać się klimatem, gdy z tyłu za sobą usłyszała: „bruuu, bruuu”. Odwróciła się, za nią stał na biegowym rowerku mały chłopiec. Usunęła się z drogi. Powiodła wzrokiem za jadącym dzieckiem. Dziecko podjechało odpychając się na zmianę nóżkami do kobiety z wózkiem w czerwonym berecie. „Matka” pomyślała Konstancja. Podeszła do kobiety. „Dzień dobry pani Konstancjo.” kobieta popatrzyła jej w oczy, a następnie na wózek. Poprawiła kocyk, opatulając lepiej śpiącą córeczkę. Czy możemy sobie mówić na ty?” Popatrzyła pod słońce i zmrużyła oczy. Parenaście metrów dalej bawił się kijem jej syn obok porzuconego rowerka. „Odszukałam panią, Cię…” zaczęła kobieta. „Czy możemy sobie mówić po imieniu?” „Conie” powiedziała Konstancja wyciągają rękę. „Klara” powiedziała kobieta i uścisnęły sobie dłonie. „Masz piękne dzieci” powiedziała Conie. Klara spuściła wzrok, podniosła głowę i popatrzyła na Conie. „Jesteśmy siostrami” powiedziała łamiącym się głosem. Conie skamieniała. „Jak to odkryłaś?” zapytała w końcu. „Zostałam adoptowana jak miałam 6 lat. Pamiętałam, że mam młodszą siostrzyczkę. Była razem ze mną prawie rok w domu dziecka.”.”Całe życie Cię szukałam” powiedziała Klara ze łzami w oczach. Conie odwróciła wzrok. „Trudno w to wszystko uwierzyć” powiedziała Conie mając ochotę podnieść grzechotkę z wózka i zagrzechotać dziecku przed twarzą, ale dziecko przecież spało. „Bardzo ważne dla mnie było Cię poznać” powiedziała wolno Klara, ruszyła wózek w przód i w tył parę razy. „Dlaczego teraz?” zapytała Conie ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń. „Namierzyłam Cię w końcu, potrzebuję Cię” powiedziała Klara. Conie ze wzrokiem dalej utkwionym w przestrzeń stała nieruchomo. „Jestem w Tarnobrzegu jeszcze parę dni, czy mogłybyśmy się jeszcze spotkać na przykład w pensjonacie, gdzie się zatrzymałam?” zapytała Klara patrząc na Conie. Conie uśmiechnęła się smutno. „Mam wolny dzień jutro” powiedziała Conie ze wzrokiem dalej wpatrzonym w dal. „Mogę być u Was w południe” powiedziała Conie i popatrzyła na Klarę. „Będę czekać” powiedziała Klara i zawołała synka. „Mati! powiec pa, pa,” Dziecko podbiegło do nich. „Pa, pa” zaintonował Mati i pomachał rączkami uśmiechając się do siebie.
“I met her”. Powiedziała Klara do laptopa leżącego na stole w niedużym pokoju z aneksem kuchennym. “She is great!” uśmiechnęła się. “I’m so fucking proud of you” powiedziała Nutrisha. “When’s the next meeting” zapytała Nutrisha. “Tomorrow, she will come hear” powiedziała Klara i oczy jej zabłysły. “Superb” powiedziała Nutrisha. “Call me after, please. I want to know everything”. powiedziała z ekscytacją w głosie Nutrisha. “Talk to you soon, love” powiedziała Klara z uśmiechem i zamknęła laptopa.
Merda 009
Merda 009
Do Romana zadzwonił telefon. „Tu nowy komisarz policji w Tarnobrzegu” usłyszał damski pomruk. „Będzie się pan dalej tak sam bawił, czy da sobie pan pomóc?” zapytała chrypliwie. Roman przez otwarte oczy zobaczył postać. „Ja pierdolę, Hestia” przemknęło mu przez myśl. „Panie Romanie” usłyszał. „Tak na wstępie się przedstawię” powiedziała. „Aleksandra Twardowska, gotowa do zadań specjalnych” zaintonowała. „Umówimy się tak” ciągnęła dalej. „Pan do mnie zadzwoni, daje mi cynk, a ja odwalę brudną robotę”. Jej głos był bardzo metaliczny, prawie nierzeczywisty. Rozłączyła się. „No to mamy strzałę” pomyślał Roman. „Tylko, co teraz, jak nie mamy trajektorii” powiedział na głos do siebie i odpalił papierosa. „Kurwa” pomyślał. „Mam pustkę w głowie, jak tego skurwiela dopaść” poirytował się. Kliknął w laptopa i puścił Arctic Monkeys utwór pt. „Body paint”, żeby się zrelaksować. „Chyba się zrzygam” powiedział Roman i zacisnął oczy. Włączył sobie w głowie funkcję „myśl jak psychopata”. „Trofeum” zaczął. „Samochód – trofeum” wyliczał. „Kurwa! Plan ucieczki spontaniczny, bez pomyślunku”. „Jebany skurwiel” pomyślał i zaczął stukać długopisem o biurko. Rzucił niedbale długopis na biurko i wyszedł. Zanim przekręcił kluczyk w stacyjce odpalił papierosa. „Do komory zła” podniósł brwi z papierosem w zębach i ruszył w kierunku miejsca zbrodni. Wszedł do gabinetu. Przypomniał sobie o zamkniętej szufladzie. Zmajstrował szybko wytrych z dwóch spinaczy do papieru i ją otworzył. „Nic tu nie ma, skurwiel wszystko zabrał”, “kurrrwa!” wrzasnął. Odwrócił się tyłem do biurka i popatrzył w okno.”Z wszystkimi sąsiadami policja już rozmawiała.” „Te raporty były suche jak pieprz” myślał patrząc dalej w okno. Zasłonka w domu naprzeciwko zadrżała. „Sąsiadka” pomyślał Roman i wyszedł szybko udając się w kierunku domu naprzeciwko. Zadzwonił do drzwi raz, krótko. Drzwi otworzyła mu starsza pani w okularach, ok. 68 lat. „Babcia” pomyślał Roman. „Nazywam się Roman Summers, jestem prokuratorem” zaczął. Starsza pani uśmiechnęła się smutno. „Mam parę pytań, czy mogę wejść?” zapytał. „Proszę” powiedziała starsza pani i usunęła mu się z przejścia stając bokiem i ruchem ręki zapraszając go do środka. Starsza pani wskazała mu miejsce na kanapie w salonie. Prawie wszystko było tam zrobione na szydełku. Tylko kotów nigdzie nie było. Ona usiadła na krześle na wprost niego. Dzieliła ich tylko ława. Starsza pani podniosła z niej pudełko. „Pali pan?” zapytała i wyciągnęła do niego otwarte pudełko, które okazało się srebrną papierośnicą. „Dziękuję” powiedział Roman i wyciągnął sobie z papierośnicy jednego papierosa. Starsza pani również wyciągnęła sobie papierosa. Zamknęła i odłożyła na ławę papierośnicę. Miała tłoczony kwiecisty wzór. Starsza pani popchnęła w jego stronę zapałki leżące na ławie. Roman odpalił papierosa chwilę patrząc się w ogień zapalonej zapałki. Zgasił ją jednym ruchem ręki jakby strzelał z bicza. Wyrzucił spaloną zapałkę do popielniczki. „Wygląda ładnie, chyba kryształowa” pomyślał. Starsza pani odpaliła sobie zapalniczką benzynową, która nagle znalazła się w jej ręce. Nonszalanckim ruchem ręki do siebie zatrzasnęła automatycznie zapalniczkę z pstryknięciem. Odłożyła blaszaną zapalniczkę w kolorze złota na ławę i popatrzyła na niego przenikliwie. „O co chce mnie pan zapytać?” zapytała wypuszczając dym kierując głowę diagonalnie do góry. „Czy wie pani może gdzie wyjeżdżali na wakacje”? Starsza pani patrzyła na niego w milczeniu. „Może sam gdzieś jeździł?” pytał dalej Roman. „Tak, jeździł, ma dom za granicą” powiedziała starsza pani. To Roman już wiedział. „nietrafiony strzał” pomyślał. Starsza pani poruszyła się „może zaparzę herbaty, to takie ziółka, może pan spróbuje?” oparła ręce o poręcze krzesła gotowa do wstania. Romanowi było niezręcznie odmawiać. „Dobrze, dziękuję” powiedział i skinął twierdząco głową. Starsza pani wyszła do kuchni. Siedział na kanapie i dalej palił papierosa. Dym tańczył w smugach światła. Po chwili odezwał się gwizdek czajnika, parę małych brzdęknięć porcelany i w drzwiach ukazała się starsza pani z tacą w rękach. „Jednego nie powiedziałam policji” powiedziała starsza pani kładąc tacę na ławie. W filiżankach był przeźroczysty, parujący, zielonkawy płyn. „Później się zastanawiałam, czy to w ogóle ważne.” powiedziała starsza pani wykładając ostrożnie filiżanki na spodkach na blat. „A, nie przyniosłam cukru, bo tego się nie słodzi.” powiedziała starsza pani podnosząc palec do góry. Usiadła na krześle i wzięła filiżankę do rąk. Upiła łyk. Podniosła brwi w oczekiwaniu. Roman pokornie wziął filiżankę i też upił łyka. Było lekko cierpkie, ale przyjemne w smaku. Odłożył filiżankę. Wyjął swojego papierosa. Sięgnął po zapałki, ale zrezygnował i wyciągnął z kieszeni swoją zapalniczkę, zwykłą, nabijaną z niebieskiego przeźroczystego plastiku. Palił nerwowo i czekał, aż starsza pani będzie kontynuować. Starsza pani odłożyła filiżankę na ławę. Popatrzyła na niego i powiedziała mu w oczy „raz widziałam jak jechał na jedną z tych swoich podróży biznesowych.” zaczęła. „Miał na dachu narty”. Powiedziała i nie kończąc papierosa zdusiła niedopałek w popielniczce „Alpy?” Romowi włączyło się przeliczanie. „Dziękuję pani za papierosa i herbatę.” „Ziółka” zreflektował się szybko Roman i wypił zawartość filiżanki jednym haustem i zgasił papierosa w popielniczce już stojąc. „Cała przyjemność po mojej stronie” powiedziała starsza pani. Uniosła się z krzesła i odprowadziła go do drzwi. Roman był już w aucie. „Nie, no Alpy” myślał nerwowo. „Nic bardziej snobistycznego debil by nie wymyślił” zabębnił w kierownicę, odpalił auto i ruszył szybko, patrząc w lusterko czy droga jest czysta. „Skupmy się na Szwajcarii” rozmyślał jadąc autem. Gdy był już w biurze od razu odpalił kompa. Skulił się nad komputerem. „Co by tu wpisać?” podrapał się po skroni. „Podróże służbowe w korpo, na pewno nie szczędzą kasy” pomyślał. „Spróbujemy tak” zaczął klikać w komputer. „Alpejskie Zakopane” kliknął lupę. „Kurwa! Nic! Odpalił papierosa. „To może tak, jebać Szwajcarię” pomyślał i zaczął wpisywać wcześniej odkładając papierosa do zwykłej metalowej popielniczki. Zaczął wpisywać „najlepsze ośrodki narciarskie z widokiem na Mont Blanc”. Tak skurwysynie z manią wyższości, co?” pomyślał i wcisnął enter. Na ekranie wyświetliły się wyniki. „To nie, to nie” zaczął przewijać wyniki.. „Chamonix-Mont Blanc” hmmm, może to, wszedł na stronę. Zaczął przeglądać „zaledwie 8km od „dachu Europy”. Podniósł papierosa z popielniczki i zaciągnął się. Popatrzył w górę, zapatrując się w przestrzeń. „Kurwa! To musi być to!” powiedział i wypuścił dym nosem kierując spojrzenie w ekran. Zaczął grzebać w opisach na innych stronach. „Chamonix – Alpejskie Zakopane, ha!” mam cię kurwo!” pomyślał. „Tylko żebyś dalej nie spierdolił..” Od razu podniósł telefon. „Jest robota” powiedział do słuchawki. „Cicha, precyzyjna, pod przykrywką, musi pani być sama, seksowna i co wy jeszcze tam macie.” powiedział. „Wiem gdzie jest. Niech pani wymyśli sobie jakąś bajeczkę i zjawi się tak szybko jak to tylko możliwe w Chamonix. „Trzeba go tam znaleźć, jeśli już nie spierdolił gdzieś dalej” powiedział i zacisnął zęby. „Oczywiście” powiedziała pani komisarz. „Co mam mu zrobić?” zapytała. „Zakuć i przywieźć tu, ale musi pani ustalić to wcześniej z Gendarmerią.” „Chcę go tu, przed sądem, nie zasługuje na szybką śmierć” powiedział z mocą. „Zobaczymy jak sobie poradzi w więzieniu.” pomyślał o jednym takim w Polsce , gdzie niszczą takie śmieci. „Nawet jak go nie skażemy za zabicie żony, to za dzieciaka chłopcy z jednej celi go wykończą” ciągnął już tylko w myślach. „Proszę dzwonić o każdej porze dnia i nocy” rzucił jeszcze Roman i zakończył rozmowę.
Merda 010
Merda 010
Cześć mamo! Powiedziała Hestia wchodząc do domu, rzucając skórzaną brązową aktówkę na podłogę. Telefon, który miała w ręce i wyjęte kluczyki z kieszeni odłożyła niedbale na blat małej szafki koło drzwi. Inez była zaabsorbowana tak bardzo wkładaniem pęsetą ziarenka do miniaturowych doniczek, że tylko wydała pomruk. Stała nachylona nad szafką z blatem w otwartej kuchni. Promienie światła otulały całą przestrzeń. Hestia podeszła do mamy i objęła ją ramionami od tyłu. „Dobrze, już dobrze” powiedziała Inez i obróciła się do córki. „O co chodzi, skarbie” zapytała ze zrezygnowanie. „Mam robotę” powiedziała Hestia i nie odrywając stup od ziemi jakby podskoczyła z zaskakującą miną ekscytacji. „Muszę sobie wymyślić jakąś bajeczkę” powiedziała i zaczęła chodzić po kuchni. „Robota jest pod przykrywką, za granicą” kontynuowała dalej chodząc tam i z powrotem. „Nie wiem w kogo mam się wcielić” powiedziała i popatrzyła na matkę wydymając usta jak niezadowolona dziesięciolatka. Inez odpaliła papierosa. Popatrzyła na córkę z wyrazem spojenia, którym straszyła studentów. „Mamo pomóż!” zaczęła tym razem naprawdę podskakiwać Hestia. „Dobrze, dobrze, ale dasz mi później spokój?” powiedziała Inez podnosząc obie brwi, oparła się tyłem o blat krzyżując nogi i popatrzyła na córkę. „Podejdź tu” powiedziała machnąwszy ręką z papierosem tak, że pojawiła się smużka. Hestia podeszła. Z papierosem w lewym kąciku ust wzięła twarz córki w dłonie i zaczęła się jej przyglądać. Obracała jej twarz oceniając jej półprofile. „Czy ta robota jest niebezpieczna?” z roztargnieniem poklepała córkę po policzku. „Tak” powiedziała Hestia i zasnuła się mrokiem. Inez wyciągnęła papierosa z ust. Ściągnęła półszkła z nosa, które spadły i zawisły na łańcuszku na szyi. Ponownie zaciągnęła się papierosem tym razem przez zęby i utkwiła wzrok w przestrzeni za uchem córki wypuszczając dym równomiernie. Resztki dymu wypuściła nosem i powiedziała „bądź mną”. Odwróciła się do blatu, żeby córka nie widziała grymasu na jej twarzy. Zgasiła papierosa w popielniczce. Odwróciła się z powrotem do córki. Podniosła jej podbródek jednym palcem i obracając w ten sposób głowę kontynuowała. „Cerę masz gorszą niż ja, włosy nie te, strój nie ten.”. „Na szczęście mamy ten sam rozmiar” powiedziała i poklepując córkę po policzku. „Zadzwoń do Kingi, włosy mają być siwe na skroniach.” powiedziała odwracając wzrok od córki. „Później pogadamy” powiedziała patrząc już na kiedyś rośinki. Odwróciła się w kierunku kiedyś roślinek. Córka pokonując po trzy stopnie na raz zniknęła na piętrze. Inez oparła się rękami o blat z tlącym się papierosem, który tworzył unoszącą się do góry smużkę. Westchnęła całym ciałem smutno. Pociągnęła dym z papierosa i wypuszczając do zgasiła papierosa w popielniczce.
Roman tego dnia wieczorem tym razem zabrał telefon na spacer z Chilie. Był tak rozkojarzony, że Chilie dała za wygraną z aportowaniem i zajęła się sobą. Roman czuł się tak niewyraźnie, że nie zarejestrował całego spaceru. Ocknął się dopiero, gdy usłyszał trzask zamykających się drzwi gdy wrócił do domu. Chilie poszła na swoje posłanie w koncie kuchni, popatrzyła na niego, położyła łeb na posłaniu i zamknęła oczy. Romanowi nie chciało się spać, ale położył się do łóżka. Leżał w ciemności prawie w drgawkach, miał ochotę wpatrywać się cały czas w telefon. W końcu usnął.
„Tylko nie pal, tak jak ja papierosów, bo się uzależnisz” dobiegł głos Inez z głębi garderoby następnego dnia rano. Hesja zwisała z łóżka w sypialni matki. Hestia patrzyła w dół i machała nogami. Inez rzuciła koło niej na łóżko parę ubrań na wieszakach. „Ile sobie dajesz czasu na tą akcję?” zapytała i skierowała się z powrotem do garderoby. „Trzy, pięć dni, góra” powiedziała Hestia oglądając ubrania podnosząc je za ramię wieszaka. „Bierzesz broń” usłyszała głos dochodzący z garderoby. Hestia odłożyła wieszak i zeskoczyła z łóżka łapiąc się ponad głową toczonej „tralki” baldachimu łóżka, tak że zatoczyła półkole i wylądowała na dwóch nogach naprzeciwko toaletki. Podeszła do toaletki matki i przeglądnęła się w lustrze. Miała zaaranżowane siwe skronie. Obróciła głowę w lewo i prawo. Popatrzyła na blat toaletki. „Czy powinnam się jakoś specjalnie pomalować?” zapytała wołając i omiatając wzrokiem toaletkę. Inez wychyliła się z garderoby z wieszakami w obu rękach. Popatrzyła ma córkę prawie z wyrazem pogardy. Znów zniknęła. „Masz te dwie swoje szminki, fuksja i krwista czerwień, to wystarczy” dało się słyszeć z garderoby. Hestia wzięła do ręki czarną automatyczną kredkę do oczu. Patrząc w lustro zrobiła kreski na dolnych powiekach. Prześwidrowała swoje oblicze. Wzięła maskarę i podkreśliła rzęsy. Podeszła ponownie do łóżka. Zaczęła oglądać ubrania obracając je za hak wieszaka. Drugą ręką przejechała po tkaninie. „A torebka jak do tego?” zapytała podchodzą do wnęki garderoby. Wyciągnęła na wprost siebie ubranie. Inez grzebała w szufladach. Podniosła się i spojrzała na ubiór. Obróciła się ogarniając garderobę jednym spojrzeniem „do tego nie ma torebki” powiedziała stojąc tyłem. „To mi się najbardziej podoba” powiedziała Hestia w progu garderoby obracając ubraniem jak karuzelą trzymając za hak wieszaka. „Walizka” powiedziała Inez wytargując ją spod szafki na buty. „Jak jedziesz?” powiedziała strzepując niewidoczny kurz z walizki. „Wynajmę auto” Hestia dalej bawiła się wieszakiem z ubraniem. „Weź tą jebaną broń i prawdziwe dokumenty w walizce” powiedział Inez wstając z kwaśną miną. „Tato powiedział, że sobie poradzę” powiedziała Hestia przez ramię znikając za ścianą. Hestia rzuciła ubranie z powrotem na łóżko. „Jak będziesz dalej wszystko peplać temu draniowi, to się doigrasz.” usłyszała prawie groźny głos matki. Hestia spochmurniała. „Przecież to mój tato” pomyślała patrząc w podłogę. „Nie doigram się, mamo, to nie zabawa” powiedziała za wzrokiem utkwionym w dywan. Inez wyszła z garderoby. Objęła córkę i poklepała ją po ramieniu. „Wiem, wiem, kochanie” powiedziała łagodnie. „No idź już, wszystko już masz” powiedziała trzymając ją za ramiona i delikatnie się odchylając tak by popatrzeć na córkę.
Merda 011
Merda 011
Roman usiadł na łóżku wyrywając się ze snu przed świtem. Nerwowo wziął telefon do ręki. Zero połączeń, Zero wiadomości. Ukrył twarz w dłoniach. Wstał z łóżka i zapalił światło. „Czy Conie jeszcze śpi?” zaczął się zastanawiać patrząc w żarówkę. „Która to godzina” zwrócił głowę na zegar z tarczą wiszący na ścianie na wprost łóżka. „Ja pierdolę, dopiero czwarta” pokręcił głową. Poszedł do kuchni. Chilie podniosła głowę, ale nie zwrócił na nią uwagi. Westchnęła głęboko, położyła głowę na posłaniu i zamknęła oczy. Roman zapalił papierosa i zaczął robić sobie kawę. Siedział tak bezmyślnie paląc papierosy i pijąc kawę z mlekiem i cukrem. O 6:00 podjął decyzję, że Conie już nie śpi i zadzwonił do niej. „Co tam skarbie?” usłyszał. „Możemy się spotkać ?” „Jak najszybciej” dodał. „Pewnie kochany” usłyszał. „Będę za kwadrans w kawiarni koło Ciebie.” powiedział szybko. „Oki?” dodał. „Za 25 minut” usłyszał odpowiedź Conie i rozmowa się zakończyła. Siedzieli w całodobowej kawiarni nad filiżankami. Roman zamówił american’ę, a Conie espresso, „Co się dzieje, Jack” zapytała strapiona Conie. „Nowy komisarz policji jedzie dorwać tego skurwysyna.” powiedział i upił łyk kawy. Conie popatrzyła na niego. „Kto to?” zapytała. „Jest dobra” Jack odstawił filiżankę. „Tylko żeby zdążyła” oparł łokcie na stole i podparł głowę rękami. Conie chciał chwycić go przez stół za przedramię. Gdy go dotknęła opuścił ręce, kładąc je płasko na stole i podniósł głowę. Popatrzył na nią jakby był pijany. „Teraz pozostaje tylko czekać” powiedział z rezygnacją w głosie. Conie napiła się kawy z filiżanki patrząc w bok.
Merda 012
Merda 012
Roman stał w oknie w biurze wpatrzony w przestrzeń. „To mój numer” powiedział głos Hestii, gdy Roman szybko podszedł do biurka i odebrał dzwoniący telefon. Roman usiadł na fotelu za biurkiem i odchylił się do tyłu. „Jak?” zapytał? „Myszko, hotel jest świetny, a do tej restauracji, którą mi poleciłeś przychodzi on! Wiesz który, ten znany” powiedziała znacząco do telefonu. Hestia siedziała w kawiarni przy ulicy za okrągłym stolikiem. Roześmiała się. „Będę niebawem, w Paryżu było nudno” dodała z dąsem. „Kocham Cię bardzo mocno!” usłyszał w słuchawce, „nie tęsknij za mną „ usłyszał zalotny głos. Rozłączyła się. Roman odłożył telefon. Wyobraził sobie siebie na meczu piłkarskim jak unosi w ekscytacji szalik, bo właśnie strzelili gola. Ale zapalił tylko papierosa i z ulgą wypuścił dym.
Merda 013
Merda 013
Hestia siedziała z nogą na nodze przy barze tej restauracji. Piła martini i żartowała z barmanem, który wycierał szklanki białą ściereczką. Jej śmiech zwrócił uwagę tego psychopaty. Obejrzał się. Zobaczył ładną kobietę w średnim wieku o frywolnych ruchach. Odwrócił się do kobiety, która jadła z nim przy jednym stoliku. „Zaraz przyjdę” powiedział. Kobieta oceniła Hestię z kpiącą miną. „Nie daj mi długo czekać” powiedziała i włożyła sobie kawałek sałaty do ust. Wstał i podszedł do baru. Oparł łokieć o blat. Barman zniknął, a Hestia piła do lustra. Wiedziała, że to on, ale nawet na niego nie spojrzała. Podsunął jej klucz z numerem pokoju. Hestia popatrzyła na klucz. „Żegnam” powiedziała i biorąc martini z blatu przekręciła się tyłem do niego na obrotowym wysokim stołku. Upiła łyk uśmiechając się przebiegle. On z kpiną zmierzył jej plecy i wrócił do stolika.
Wiem gdzie się zatrzymał” powiedziała Hestia do Romana. Siedziała przy stoliku w swoim pokoju hotelowym. Obracała w ręku pusty kwadratowy notesik hotelowy, tak że stukał kantami o blat. Z Romana zeszło ciśnienie. Popatrzył na Conie. Byli na strzelnicy, właśnie przeładowywała. „To teraz najważniejsze..” zaczął. „Poradzę sobie”, powiedziała tylko Hestia i odłożyła telefon. Popatrzył na Conie, która strzeliła celnie tuż nad ogonkiem jabłka ustawionym przed butelką. Butelka rozbryznęła się nie pozostawiając po sobie śladu. Conie obróciła się do niego trzymając M82 w rękach. „Mamy go?” zapytała. „Prawie” powiedział Roman i zabrał jej berettę. Machnął rękę na obsługę. W powietrze uleciały gliniane talerze. Conie stojąc z boku popatrzyła na to z dezaprobatą. Roman wodził za każdym celem i oddawał cenny strzał. Talerze rozbryzgiwały się w powietrzu. Roman skończył i rzucił broń na blat.
Hestia miała w walizce swoje wygodne ciuchy. Ubrała się i wyjęła z walizki rewolwer Don Wesson Mod. 12 .357 Magnum. Sprawdziła bębenek. Był pełny. Zatrzasnęła go ruchem ręki. Włożyła kamizelkę policyjną. Rewolwer włożyła w kaburę pod pachą. Założyła kurtkę i wyszła. Teraz stała przed drzwiami jego pokoju hotelowego. Rozsunęła zamek kurtki. Wśliznęła się do pokoju. Zamknęła za sobą drzwi. Stała przez 10 sekund by przyzwyczaić oczy do mroku. Przeszła bezszelestnie do sypialni. Stanęła nad łóżkiem. Spał. Przyłożyła mu rewolwer do skroni i uzbroiła broń. Broń szczęknęła. Otworzył oczy, nie poruszył się. Drugą ręką strzeliła mu pięścią w nos z zaskakującą mocą. Zaczął się szybko unosić do pozycji siedzącej łapiąc się za krwawiący i rozkwaszony nos. Hestia w milczeniu wyciągnęła kajdanki zza siebie i wywlekając go z łóżka skuła mu ręce z tłu. Już stał do niej tyłem. Popchnęła go gwałtownie rewolwerem tak, że upad do przodu na kolana. Wyklepała formułkę niskim metalicznym głosem.
W porozumieniu z Gendarmerie’ą eskorta polskiej policji zawiozła go do aresztu na komisariacie w Tarnobrzegu. Hestia wróciła wynajętym autem, tak jak przyjechała.
„Dobra Robota” powiedział Roman do Hestii. Byli w jego biurze. Siedział w swoim fotelu. Hestia stała na środku pomieszczenia zwrócona w jego stronę.