Merda 006
Michał następnego dnia o 9.00 zadzwonił do pani doktor. Pani doktor była od dwóch godzin po łokcie w robocie. Od tygodnia testowała nową app’kę do sterowania telefonu głosem. Morra app miała w funkcji ustawienia odbierania telefonu za pomocą komendy „odbierz”. W ustawieniach app’ki można było zaznaczyć funkcję automatycznego przełączania rozmów na głośnik. „Odbierz” powiedziała pani doktor do telefonu, na chwilę odwracając głowę w kierunku blatu, koło umywalki, gdzie leżał telefon. „Dzień dobry” usłyszała męski głos. „Mamy już berett’ę” powiedział męski głos. „Super!” pani doktor rozpromieniła się. „To zadzwonimy, kiedy będziemy mogli wpaść” powiedziała pani doktor ściągając rękawice. „Czy leciała pani kiedyś helikopterem?” zapytał Michał. Pani doktor lubiła ekstremalne zabawy, ale tego jeszcze nie próbowała. „Nie” powiedziała i zaczęła myć ręce. „Lecę dziś o 17.00 z terenu strzelnicy na wiraż po okolicy” powiedział Michał. „Czy chciałaby pani lecieć za mną?” zapytał. Odpowiedź usłyszał dopiero po 13 sekundach. Pani doktor w tym czasie ściągała plastikowy fartuch i biały kitel. „Tak, czemu nie” powiedziała. „Do widzenia” usłyszała odpowiedź i rozmowa została zakończona. Z Jakiem była umówiona na jedenastą. Pojechała do domu wziąć szybki prysznic i zjeść śniadanie. Przygotowała sobie 2 gofry z syropem klonowym. U Jack’a w biurze była o jedenastej punkt. Drzwi były zamknięte, ale i tak nie musiała pukać. Lubiła tą norę. W pomieszczeniu jak zwykle można było zawiesić siekierę”. Jack siedział na krześle za biurkiem wpatrzony w papiery. „Co tam?, powiedziała i otworzyła okno. „Kaszana” odpowiedział Jack i odpalił papierosa. „Masz już te dowody?” zapytał. „Dzieciak umarł z wycieńczenia a kobiecie wysiadło serce” zaczęła Conie. „Nie wykrwawiła się na śmierć” jeśli chciałbyś zapytać. „No to mamy to” powiedział Jack. „Nieumyślne spowodowanie śmierci syna.” Jack popatrzył w przestrzeń. “W laboratorium nic nie znaleźli. Conie zaczęła zniecierpliwiona chodzić po biurze. Podniosła z półki (zawieszonej na ścianie obok drzwi) małą śnieżną kulę z misiem i prezentem w środku. Potrząsnęła nią energicznie.
Jack palił, a Conie wpatrzyła się w zabawkę. „Goń go” powiedziała w końcu Conie nie odrywając wzroku od śnieżnej kuli. „Wiem jaki ma samochód.” Powiedział Jack wstając i zgarniając papiery z biurka. „Na partyjkę squash’a, przychodził z jakimś gnojem, europosłem. Byłem w tej siłowni. Kobieta dała mi numer, bo skojarzyła go ze zdjęcia i wiedziała z kim wynajmował boisko” powiedział Jack wkładając papiery do teczki. „Głupi dziad.” pomyślał Jack i zamknął teczkę. Podniósł papierosa z popielniczki i zaciągnął się głęboko. „Nasty motherfuckers” pomyślał i wzdrygnął się. Wypuścił szybko dym i zdusił peta w popielniczce. „Idziemy?” zapytał. Wyszli z budynku. W aucie Jack włożył kluczyk do stacyjki. Oparł ręce na kierownicy i popatrzył na Conie. „Czerwony Chevrolet Corvette prosto z salonu” powiedział pomuro Jack paprząc na Conie. „Ten gnój z europarlamentu wszystko wyśpiewał.” powiedział kwaśno Jack odpalając auto. Ruszył z piskiem opon.
MKS